Jest przedpołudnie 24 grudnia roku. Za oknem moja ulubiona, deszczowo-mglista aura. Z pewnością bez udziału słońca, i trudnych do opanowania obiektywem ostrych światłocieni. Zdecydowanie bardziej mży, a w porywach dżdży, niż pada. Niedaleka wyprawa w miejsca z dzieciństwa, nie wydaje się być eskapadą na miarę podboju kosmosu lub odkrycia grobowca jednego z faraonów Egiptu. Jednak wymaga pierwszego kroku. Kroku, na zdobycie którego zawsze potrzeba trochę samo-przymusu. Cichego głosu, który wciąż podpowiada Ci, że nic nie musisz, a wszystko możesz.
Nie zakładałem, jak zrobiłbym to z pewnością jeszcze kilka lat temu, że po prawie 40 latach uda mi się znaleźć ogródek działkowy moich dziadków, który również przez pewien czas był ogródkiem moich rodziców. Miejsca, w którym spędziłem wiele beztroskich dziecięcych chwil. Skąd z gałęzi jednej z dwóch ogromnych czereśni za altaną świat, podobnie jak ciemnoczerwone czereśnie w czerwcu, wydał się być w zasięgu ręki. A czasochłonne zbiory porzeczek i kłującego agrestu ogromną karą i niepowetowaną stratą czasu. Miejscem skąd wyprawy rowerowe były zarówno początkiem jak i końcem niezwykłych eskapad na miarę Marco Polo inspiratora Kolumba, Vasco da Gama, o Magellanie nie wspominając. Miejscem, gdzie pachniała ziemia przy wiosennym jej przekopywaniu, a jesienią słodko pachniało uwielbianymi przez babcię piwoniami.
Z jednej strony odnalezienie ogródka raczej wydawało mi się być prostym zadaniem, z drugiej strony wiem, że czas potrafi zmienić znane nam miejsca nie do poznania. Zaburzyć przestrzeń w sposób nie tyle co nieoczekiwany jak niewyobrażalnie skuteczny w nowej, nierozpoznawalnej formie.
Wbijam się. Bramka wejściowa otwarta. I choć trochę skrzypi przy naciskaniu na klamkę, poddaje się. Napis troszkę przyrdzewiał, tym bardziej nie tracę nadziei, że niewiele się tu zmieniło.
Przemierzam alejki, niegdyś był to dla mnie cały kosmos nieskończonych dróżek, ścieżek pomiędzy ogródkami, istny labirynt światów niezbadanych, których byłem odkrywcą. Z każdym krokiem tracę jednak pewność, która jeszcze kilkanaście minut temu we mnie nie tylko się tliła, a wręcz płonęła jak drąg w ognisku w jakimś ciemnym, zimnym i nieznanym mi lesie. Okulary pokrywają się drobnymi drobinkami mżawki, a buty z każdym krokiem pokrywają się błotem. Po drodze mijam wiele bramek, które od razu przykuwają moją uwagę.
W wielu miejscach tak niewiele się tu zmieniło.
One są takie… „z tamtych czasów”. Jak dobrze, że wielu pozostawiło je na straży. Nie zamieniając na pseudonowoczesne formy i materiały.
wiele z nich, w niemalże tęczowych kolorach
Do tego ogrodzenia i siatki, i to nawet w uzupełniających się kolorach
Na odbiór miejsca z pewnością wpływa aura i pora roku. Jest bardzo, bardzo klimatycznie. Nie ma tu nikogo prócz mnie i niczego prócz ciszy. Wciągam się w formy i kolory. Przemierzam kolejne zakręty, skrzyżowania, ogródki i dziesiątki metrów i… jest.
To tutaj!!!
Z początku nie do końca przypominam sobie wszystkie szczegóły. Z pewnością poznaję furtkę. I choć nie miałem jej formy i koloru w pamięci, moment, kiedy ją zauważam jest poruszający.
W jednej sekundzie dopada mnie obezwładniająca ilość wspomnień. Czas zatrzymuje się, na moment, a być może i na chwilę dłużej. Przenoszę się w czasie.
Ten zielony pod czerwonym i żółtym, to ten którym pomagałem ją malować, pewnego lata, wiele, wiele lat temu.
Niebywałe. I niespodziewane. Trudne do opisania.
Życzę Wam właśnie takich Świąt – odkrywanych na nowo, w duchu chwil minionych.
Howgh!
Linki zewnętrzne: Rodzinny Ogród Działkowy Wiśnowy
Adres: ul. Rolna, 66-300 Międzyrzecz
GPS: 52.440680, 15.590329
No Comments